ztzt ztzt
342
BLOG

Kto i w jakiej walucie zapłacił Żeromskiemu za "Przedwiośnie"?

ztzt ztzt Kultura Obserwuj notkę 5

Coryllus chwali się niżej , że nie czytał żadnej książki Żeromskiego. No to niech żałuje, bo znależć mógł u niego fragmenty nad wyraz smakowite. A niech tam, podrzucę  mu perełkę, chociaż lubię tego nadętego ponuraka jak zadrę w ... . Coryllusa, nie Żeromskiego oczywiście.

Udowodnię mu, że warto czytać. Choćby Żeromskiego, a może nawet i Coryllusa, jeśli akurat tylko jego ksiązka leży przypadkiem na parapecie w kiblu. Na perełki można się natknąć niespodziewanie.

 

 

" Wychodzac na wykłady i do prosektorium, wracajac z lekcji czy z miasta,
Baryka musiał przemierzac dzielnice zamieszkana przez Zydów. Byli
oni co prawda rozproszeni we wszystkich okolicach Warszawy, lecz
w tej osiedli jako masa jednolita, tworzac zamkniety organizm o kilkuset
tysiacach jednostek. Zrazu widok domów, mieszkan i sklepów
zydowskich mierził oczy przybysza swa specyficzna ohyda, pózniej
jednak poczał go zaciekawiac, a wreszcie narzucił mu sie wszechwładnie
jako problemat. Chwile wolne Cezary poswiecał na zwiedzanie
przyległych ulic: Franciszkanskiej, Swietojerskiej, Gesiej, Miłej, Nalewek
i innych.
Zydzi zamieszkujacy lub zatrudnieni w tych stronach tworzyli
tak zwane getto. Lecz to ich osiedlisko nie powstało w przeszłosci, nie
miało za soba historii. Same nazwy ulic wskazywały, ze tak nie było.
Nikt ich tutaj nie osadzał osobno, jak, dajmy na to, papiez Paweł IV
w Rzymie, aby sie z chrzescijanami nie stykali, nikt ich nie zmuszał
do zamieszkania tutaj własnie, a nie gdzie indziej. Sami spłyneli w te
dzielnice, zeszli sie tu jedni do drugich, a przyrastajac stale, stworzyli
samochcac getto. W tych ulicach gineły juz napisy polskie na sklepach,
składach i warsztatach. Zastepowały je napisy zydowskie. Polaków
nie było tu juz widac. Trafiały sie domy, gdzie jedynym Polakiem
był stróz kamieniczny, i ulice, gdzie jedynym Polakiem był policjant.
Ulice te maja wyglad srogo niepowabny. Kamienice wzniesione
przez Zydów i do nich nalezace maja ceche wielkomiejskiej tandety,
bezwstydnej ordynarnosci i brzydoty. Wojna odarła je z olejnych lub
klejowych pomalowan. Malowanie na olejno poskrecało sie w rurki
i zwoje i wyglada na powierzchni tych domów jak niechlujne pejsy na
niechlujnym Izraelicie. Wnetrza domów, podwórza sa odarte nie tylko
z olejnej czy klejowej powłoki, lecz obłupione z tynku, który kawałami
i płatami poodpadał. Swieci nagi, ceglany mur, lecz i on jest oslizły
od brudu, pełen wyrw, plam, zmaz, zacieków i wstretnych zapapran,
które nikogo z mieszkanców nie raza. Jakze potworne sa tam
kloaki, smietniki, scieki, zlewy, rynsztoki i same bruki! Wiekszosc dziedzinców
jest ciemna, poprzegradzana, zastawiona, pełna pak, odpadów,
rumowia i rupiecia, strzepów i gałganów. Nieopisana jest melancholia
tych dziedzinców, głuchy jest smutek okien wiecznie patrzacych
Wielonarodowa II Rzeczpospolita w smrodliwe i obmierzłe zaułki, w odarte i pozaciekane mury, w sienie i piwnice wyziewajace zgnilizne.
Bawia sie tam, w tych zakazonych klatkach, tłumy dzieci zydowskich
– brudne, schorowane, mizerne, wybladłe, zzieleniałe – o ile
promien słonca przedrze sie przez chmury zimowe i zajrzy do tych
padołów. Gdy huczy wicher i mróz sciska, dzieci te wtracone sa do
kryjówek, gdzie starzy szwargocza o interesach, zyskach i szybkich
zarobkach. Zdarzyło sie raz Cezaremu widziec dwoje kilkoletnich dzieci
przytulonych do siebie i wedrujacych dokads długa Franciszkanska
ulica. Nozyny ich toneły w czarnym, rzadkim i lepkim błocie chodników
i rynsztoków, odzienie ich było zmoczone i brudne. Para ta była
wynedzniała ponad wszelkie słowo opisu. Nogi ich były cienkie jak
pogrzebacze, a rece chude jak ptasie piszczele. Twarze były równiez
nie ludzkie, lecz jakby sepie czy jastrzebie, oczy były surowe i starcze.
Ta para nieszczesliwych machała przezroczystymi dłonmi, kiwała głowami
osadzonymi na wychudłych szyjach i zajadle, zaciekle o czyms
rozprawiała. O czymze mówiło tych dwoje? Czy równiez o zyskach
i szybkich zarobkach? Cezary szedł długo za nimi, gdy sie obijali o sciany
i latarnie, a wlekli do jakiegos celu, który, doprawdy, nie wart był
ich fatygi.
W dnie przedsabatowe zakradał sie do długich „goscinnych dworów”
[straganów], gdzie sprzedawano koszerne zapasy jarzyny, warzywa,
mieso i smakołyki. Miał tam widowisko pełne przedziwnego humoru,
niestrzymanego smiechu, a zarazem głeboko ponure. W tych
miejscach panował chargot, wrzask, niemal huk, wywołany przez handel
na modłe scisle zydowska. Nabywcy i sprzedawcy ochłapów miesa,
kawałków gesi, nóg, łbów, szyj, dziobów, skrzydeł, sledzi, kartofli,
odkrajanych czastek pomarancz, cukierków i owoców – skakali sobie
do oczu, wydzierali towar z rak, obrzucali sie stekiem wyzwisk, wydzierali
pieniadze z garsci zacisnietych. Wszyscy mieli we włosach pierze,
byli pobryzgani i zachlastani krwia niewinnych kaczek i kogutów.
Włóczyły sie w tłumie typy nie opisane, nie znane nigdzie na kuli
ziemskiej, w łachmanach tak wyswiechtanych, iz składały sie jakby
z zeskorupiałej pozłoty tłuszczu – łazili na wpół nadzy przekupnie,
a na wpół nadzy zebracy w tej rzece ludzkiej stali na uboczu i pochylali
sie monotonnym gestem, jak badyle bezsilne na polu – zaklinajac
o datek w Imie Boga. Całe to zbiegowisko sprawiało wrazenie soboru
potepienców opetanych od diabła, o cos twarza w twarz zaciekle walczacych.
Zadziwiajace ponad wszystko sa w tej dzielnicy sklepy, a raczej
sklepiki, wklinowane w partery domów. Tymi komórkami ulice i uliczki
sa literalnie nabite. Na odrzwiach tych malenkich zakamarków wisza
blaszane tablice z napisami w jezyku zydowskim – a wiec towary
w tych kramach przeznaczone sa tylko dla starozakonnej publicznosci. Jakze mizerny, jak niewymyslny i nieobfity jest towar tych magazynów!
Kapitał zakładowy kazdego z nich nie moze przekraczac dwudziestu
złotych. Troche zelaziwa, skór, kilka wiazek czy miar wiktuałów,
nieco nici, sznurowadeł albo szukwasu stanowi zródło dochodu osób,
które w tych waziutkich i niziutkich klatkach z desek próznuja marznac
i drzemiac po całych dniach i wieczorach.
Pewnego razu Baryka zabrnał na wielkie podwórze, którego obmierzłego
wnetrza zadne pióro opisac nie zdoła, którego bezprzykładnego
nieładu, brudu, wstretnej bezmyslnosci rzeczy napredce rzuconych
nic nie zdoła wysłowic. Były to składy zelaza, a raczej starego
zelaziwa. I tutaj pełno było sklepików z zelazem wybrakowanym, starym,
lichym. Mozna by powiedziec, ze ten cały podworzec przezarła
rdza i sama tylko została jako slad rzeczy, które zniweczyła. I Zydzi,
którzy tam biegali, krzyczeli, roili sie i o cos wodzili za łby, byli rdzawi,
zagryzieni na smierc przez zelazo.
W pewnej chwili wtoczył sie na ten dziedziniec wóz frachtowy,
na którym lezało jakowes olbrzymie brzemie w płachcie. Wnet wspólnymi
siłami wytaszczono brzemie z wozu i płachte rzucono na błoto
rozmarzniete. W płachcie była masa przegryziona od rdzy: rzniete kawałki
rur, poprzepalane ruszty, srubki, haczyki, ułamki pogrzebaczów,
połówki szczypców, muterki, krzywe gwozdzie, podstawki naczyn niewiadomego
uzytku, szpice i gzygzaki od ogrodzen zelaznych, klucze,
dusze zelazek do prasowania, fajerki, ułamki okuc okiennych, klamki
bez ryglów i mnóstwo nieprzebrane zelaziwa wszelkiego rodzaju. Wobec
rozwiniecia wnetrza płachty wypełzło, wynurzyło sie jakby spod
ziemi mnóstwo Zydów i Zydówek, przewaznie starych, koslawych, powykrzywianych,
zrudziałych, obrosnietych kłakami. Cała ta czereda
poczeła z krzykiem i kłótnia wyłapywac poszczególne kawałki, czastki
i obrzynki zelaza, nabywac je wsród nieopisanej sprzeczki i targu.
Niepodobna było zrozumiec, co to sa za ludzie. Kupcy? Handlarze?
Posrednicy? Zbieracze?
Cezary doznał wrazenia, ze jest to zbiorowisko starych prózniaków,
specjalistów od gromadzenia starych pogrzebaczy. Nie mógł sie
przejac uszanowaniem dla ich ubóstwa ani zrozumiec sensu ich zatrudnienia.
Szukajac wielkich zysków spadli widocznie z etatu i teraz
oto szukaja zysku wprost znikomego, nie przestajac marzyc o wielkim.
Podobnie jak tamci w sklepikach, norach i jamach, czyhaja na
wielki zarobek nic literalnie nie robiac. Jakaz reforma społeczna mogłaby
ich podniesc na wyzszy stopien społeczny? Co mozna by dla
tych ludzi zrobic, azeby ich zrównac z innymi ludzmi w prawach,
w posiadaniu dóbr tego swiata, w pracy, obyczajach, sposobie zycia?
Był tam nadmiar nedzarzy-łachmaniarzy, który zuzywał ruchliwosc
przyrodzona rasy zydowskiej na oszukiwanie sie wzajemne, na
pracowita kłótnie o ochłapy jadła, o sledzie, o skrawki miesa, a nic,
Wielonarodowa II Rzeczpospolita literalnie nic nie czynił dla zarobku godziwego, stałego i dobrze płatnego
w fabrykach i warsztatach. Wielu, oczywiscie, pracowało w tych
ulicach nad siły jako tragarze, woznice, pomocnicy, subiekci, i ci mieli
nawet zewnetrzny wyraz inny, normalny, ludzki. Przecietny jednak typ
– to była karykatura ludzkiej postaci. Zgarbieni, pokrzywieni, obrosli,
brodaci, niechlujni, smieszni bezgranicznie w swych płytkich czapeczkach
i długich, brudnych chałatach do piet, wałesali sie i zalewali ulice,
brodzili, wchodzili i wychodzili, gdakali, kłócili sie, nic własciwie nie
robiac. Cezary przyszedł do przeswiadczenia ogólnego, iz Zydzi zamieszkujacy
dzielnice, w której mu przebywac wypadło, sa zbiorowiskiem
ruchliwych i gadatliwych prózniaków."

ztzt
O mnie ztzt

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura